Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Czego powinniśmy się nauczyć od Jana Zumbacha? Wywiad z Maciejem Zakościelnym, gwiazdą filmu "Dywizjon 303. Historia prawdziwa"

Rafał Christ
Czego powinniśmy się nauczyć od Jana Zumbacha? Wywiad z Maciejem Zakościelnym, gwiazdą filmu "Dywizjon 303. Historia prawdziwa"
Czego powinniśmy się nauczyć od Jana Zumbacha? Wywiad z Maciejem Zakościelnym, gwiazdą filmu "Dywizjon 303. Historia prawdziwa" FOT.: Bartosz Mrozowski/ Film Media S.A.
"Nie chciałbym przyrównywać go do rockandrollowca, ale to chyba najbliższe skojarzenie. Był przedwojenny mężczyzna, z manierami, ale palił, pił, podrywał dziewczyny. Oni wszyscy zresztą bawili się w pubie Orchard Inn, jak gwiazdy rocka. Byli jak zespół rockowy, chociaż korzystali z zupełnie innych atrybutów. Piloci muszą stawiać się na rozkazy, a tym samym bardziej pilnować od muzyków." - mówi w poniższym wywiadzie Maciej Zakościelny.

"Dywizjon 303. Historia prawdziwa" już niedługo pojawi się na ekranach naszych kin. A tymczasem mieliśmy okazję porozmawiać z Maciejem Zakościelnym na temat jego postaci, pracy na planie, czy patriotyzmie.

Zacznijmy może od źródła, czyli Dywizjonu 303. Co najbardziej ujmuje cię w historii polskich pilotów?
To co najbardziej podstawowe, więc adrenalina. Emocje wynikające z ich bohaterstwa, idea walki, odwaga. Ci żołnierze byli mocno przywiązani do naszego kraju, walczyli o niego. Mieli patriotyzm we krwi. Świadczy o tym cała II Wojna Światowa, sama Bitwa o Anglię, czy Powstanie Warszawskie. Dzisiaj uczymy się o tym z książek, oglądamy filmy na ten temat. Bardzo ucieszyła mnie możliwość wejścia w skórę polskiego pilota, zgłębienie historii tych odważnych ludzi biorących udział w konfliktach zbrojnych. Zarówno wcześniej w „Czasie Honoru”, jak teraz w filmie „Dywizjon 303. Historia prawdziwa”.

Te projekty pokazują, że jesteś patriotą. Więc może pokusiłbyś się o ocenę stanu patriotyzmu w naszym kraju…
Trudno jest o tym mówić. Wokół dużo jest teraz agresji politycznej. Nie ma to raczej nic wspólnego z byciem patriotą. To przede wszystkim smutne. Z patriotyzmem jest chyba trochę tak jak z wychowywaniem dziecka. Wychowując go z użyciem siły, nie będziesz dla niego autorytetem. Nie zbudujesz w ten sposób miłości i zrozumienia, nie możesz liczyć na oddanie i lojalność. Trzeba wzajemnie traktować się z szacunkiem, tłumacząc mu pewne rzeczy i dając przykład. Jesteś dla dziecka pierwszym przewodnikiem i twoje zachowanie, przede wszystkim w sytuacjach kryzysowych, buduje autorytet. Dzięki temu będzie wiedział jak radzić sobie z problemami. Jestem zwolennikiem takiej metody, a nie egzekwowania posłuszeństwa siłą. Panuje na przykład ogólne przekonanie, że Polska nie została zaproszona na Defiladę Zwycięstwa 8 czerwca 1946 r. w Londynie. Tymczasem z rozmów z kilkoma znawcami tego tematu i z kilku innych źródeł dowiedziałem się, że Polacy brali w niej udział. Nie było wojska, bo miał to być protest przeciw Jałcie - gen. Kopański, gen. Anders, gen. Iżycki, uznali, że nie ma czego świętować, bo nie ma żadnego zwycięstwa - Polska przegrała wojnę. W Glasgow w szkockiej Defiladzie - polscy żołnierze szli i nikt im tego nie zabraniał. Więc zastanówmy się czy takie utarte i powtarzane od lat stereotypy nie nastrajają nas negatywnie wobec siebie?

Nie odchodźmy jednak od filmu. Czemu zdecydowałeś się zagrać Jana Zumbacha?
Nie mogłem odmówić sobie takiej przyjemności. Zagrać go było trochę jak spełnienie marzeń z dzieciństwa i wcielenie się w superbohatera. Jan Zumbach to był niezły zawodnik. Oprócz tego że był utalentowanym, bohaterskim pilotem, miał naturę kolorowego ptaka - hulaki, swobodnie i łatwo przechodził przez życie, wiedział jak czerpać z niego pełnymi garściami. Dodatkowo jego maniery i zachowanie czarowały płeć piękną. Można to wywnioskować po rozmowach z ludźmi, którzy go spotkali. Po zakończeniu wojny był współwłaścicielem i pilotem lotniczej firmy taksówkowej Flyaway Ltd., która stała się przykrywką dla działalności przemytniczej. Prowadził klub nocny w Paryżu i restaurację. Wyjechał do Biafry i Katangi, gdzie jako Johnny "Kamikaze" Brown bezpośrednio pomagał w walkach o niepodległość. To był bardzo fascynujący okres w jego życiu.

Czegoś nauczyła cię jego biografia?
Myślę, że przede wszystkim był to człowiek z pasją, swobodny i cieszący się życiem. Przygotowania do roli były bardzo przyjemne, uczyłem się o kimś, kto wiedział jak chce żyć. Miał marzenia, co jest w życiu bardzo ważne, i poczucie przynależności do grupy. W grupie jest się silnym. Na planie byliśmy paczką chłopaków i to podobało mi się najbardziej. Dywizjon jest jak drużyna piłkarska. To musi działać na zasadach jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Ci żołnierze walczyli obok siebie. Znali się bardzo dobrze i wiedzieli, że mogą liczyć na siebie nawzajem.

A jaka jest różnica między przygotowywaniem się do roli postaci fikcyjnej a postaci rzeczywistej?
Z jednej strony jest to obciążenie. Ludzie zawsze będą porównywali twój występ do zachowania autentycznej osoby. Z drugiej było to dla mnie ułatwieniem. Mogłem coś o nim poczytać, a nie budować kreację od zera wyłącznie w oparciu o swoje wyobrażenia. Pracowałem na konkretach. Nie było tego aż tak dużo, przecież nikt nie opisał Zumbacha takim, jakim do końca był, ale mogłem to sobie wywnioskować choćby z książki "Ostatnia walka", której jest autorem. Pamiętajmy jednak, ze ”Dywizjon 303…” to nie film o Zumbachu, tylko o całym Dywizjonie.

A mógłbyś porównać Zumbacha do jakiejś postaci z popkultury?
Nie chciałbym przyrównywać go do rockandrollowca, ale to chyba najbliższe skojarzenie. Był przedwojenny mężczyzna, z manierami, ale palił, pił, podrywał dziewczyny. Oni wszyscy zresztą bawili się w pubie Orchard Inn, jak gwiazdy rocka. Byli jak zespół rockowy, chociaż korzystali z zupełnie innych atrybutów. Piloci muszą stawiać się na rozkazy, a tym samym bardziej pilnować od muzyków.

Równie burzliwe co życie jakie prowadził Zumbach, była historia powstania filmu. Jak te wszystkie problemy, zmiany dystrybutora, reżysera, wpłynęły na efekt końcowy?
Mam nadzieję, że bardzo dobrze. Marek Fiedler syn Arkadego który go obejrzał, stwierdził, że ten film łączy Polaków, co go bardzo cieszy. To jest chyba najlepsza recenzja.

Na stołku reżysera miał zasiąść Łukasz Palkowski, potem pojawił się Wiesław Saniewski, a skończyło się na Denisie Deliću…
Nie wdając się w szczegóły, powiem krótko; realizacja została ostatecznie powierzona Denisowi Delićowi, który podszedł do filmu z dużym profesjonalizmem i sercem. I to inne spojrzenie człowieka, który nie wychowywał się w naszym kraju mam nadzieje, że wyszło produkcji na dobre. Denis nie chciał uprawiać martyrologii. Moim zdaniem, to się udało. „Dywizjon 303...” to opowieść o pasji, poświeceniu, miłości do ojczyzny i wielkiej odwadze.

W jednym miesiącu do kin wchodzą dwa filmy poświęcone historii Dywizjonu 303. Czy ten niewielki odstęp czasu między premierami nie jest nieczystą walką o widza?
Tak wyszło, czy dobrze, zobaczymy.

Nie możesz ostatnio narzekać na brak pracy…
To prawda, nie mam zbyt dużo wolnego czasu, mnóstwo pracy plus życie rodzinne. To dobry okres.

A jak dostajesz propozycje roli, to czego w niej szukasz?
Zastanawiam się przede wszystkim, czy postać jest interesująca, projekt ciekawy, czy będę się cieszył, kiedy pójdę na plan. Gram teraz lekarza w „Diagnozie” i jeśli dostałbym propozycje wcielenia się w lekarza w innej produkcji, to pomijając że wolałbym aby postać była kimś innym, ale jeśli już, to powinna być zupełnie innej konstrukcji, tak żebym miał poczucie robienia czegoś nowego. Oczywiście są różne sytuacje w życiu i wszystko zależy od tego w jakim punkcie jesteśmy.

Na kim się wzorujesz w swojej pracy?
Mimo upływu czasu, nadal bazuję na tym czego nauczyłem się w Akademii Teatralnej od moich wykładowców - Zbigniewa Zapasiewicza, Anny Seniuk, Teresy Budzisz - Krzyżanowskiej czy Krzysztofa Kolbergera. Dodatkowo to co mnie inspiruje i rozwija, to normalne, codzienne życie, ludzi których spotykamy, sytuacje, których doświadczamy, książki które czytamy, filmy..

Pytanie, które zawsze zadaję na koniec moim rozmówcom. Czego nauczyłeś się sam, a wolałbyś, żeby ktoś cię tego nauczył?
Zawszę wolałem, jeśli ktoś uczył mnie tego czego trzeba było się nauczyć. Przychodziło to z wielkim trudem, bo tego nie lubiłem, czy wręcz nie chciałem. Mówię głównie o rodzicach, bo to im z reguły przypada taka funkcja. Bardzo chciałem i sam postanowiłem, że będę zdawał do szkoły muzycznej, ale kiedy się tam dostałem to rożnie bywało z chęcią do ćwiczeń gry na instrumencie. Dzisiaj jestem wdzięczny moim rodzicom, że mnie do tego mobilizowali, abym mógł finalnie zdać muzyczną maturę w klasie skrzypiec. A czego nauczyłem się sam, a wolałbym żeby ktoś mnie nauczył? Chyba tego że warto być dla siebie samego życzliwym i nie przejmować się za bardzo życiem bo jak powtarzał Zbigniew Zapasiewicz “życie jest zbyt poważne, aby traktować je poważnie”.


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dni Lawinowo-Skiturowe

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto