Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Baryła, najgroźniejszy lubuski gangster nie daje o sobie zapomnieć

Redakcja
Alejo Reinoso on Unsplash
Kilka miesięcy temu przez pierwsze strony gazet przemknął Maciej B. Na dłuższą chwilę znów stanął w świetle fleszy. Stało się tak przy okazji śledztwa w sprawie zabójstwa poznańskiego dziennikarza. Poznajecie go? Tak, tak, to „nasz” stary znajomy, „Baryła”, który w Lubuskiem został skazany za zabicie policjanta w Sulechowie...

Gdy w 2001 roku Maciej B., czyli „Baryła” usłyszał wyrok dożywocia za zabicie zielonogórskiego policjanta, wydawało się, że zniknie nam z oczu na dłuższy czas. Tymczasem wraca co kilka lat, i to z przytupem. Najpierw wypłynął w roku 2011, gdy podczas całkiem innego śledztwa policjanci z Centralnego Biura Śledczego odnaleźli broń, z której zastrzelono w Sulechowie policjanta. Był to czeski, a raczej czechosłowacki pistolet CZ kaliber 9 mm z magazynkiem, zakonserwowany olejem, zawinięty w papiery i folię. Jednak prawdziwa bomba wybuchła, gdy okazało się, że „Baryła” jest jednym z kluczowych świadków w głośnej sprawie zamordowania poznańskiego dziennikarza. Jednak po kolei...

Młody i dobrze napakowany

Maciej B. nigdy nie był grzecznym chłopcem. A przy tym barczysty, o wyglądzie osiłka, jak to się mówi, miał wygląd i warunki. Już jako nastolatek trenował kick-boxing i judo. Dzięki kontaktom z sal treningowych już jako 17-latek znalazł się w Elektromisie, w którego ochronie pracowali „mocni” ludzie. Jak później mówił, już w tych czasach zszedł na złą drogę, wraz z kolegami ochroniarzami brał udział w wymuszeniach i zastraszaniu. Wówczas nosił pseudonim Młody, Gdy zaczął nabierać bardziej zdecydowanych kształtów, stał się „Baryłą”. Jako ochroniarz pilnował także spokoju w markecie swojego wujka, pracował na dyskotekach... Szybko zaczął uchodzić za człowieka mafii wołomińskiej, brał udział w porachunkach gangsterów, gdzie zyskał ponurą sławę nieco szalonego i bezwzględnego. I już wtedy kilkakrotnie miano do niego strzelać.

Jako 21-latek napadł na poznańską mecenas. Gdy miarka się przebrała, trafił do celi pod zarzutem rozbojów, kradzieży i wymuszeń samochodów. Nie na długo, wystarczyła kaucja. Wychodzi i znika. Podobno z ówczesną miłością podróżuje, a sąd w Poznaniu wysyła za nim list gończy...

W Zielonej Górze pojawił się w 1998 roku. Nadal się niby ukrywał, ale jego obecność stawała się tajemnicą poliszynela, a przy okazji mówiono o zaostrzeniu się kryminalnego klimatu w mieście. Zaczęło być ostro. Później przeprowadza się do Sulechowa. I teraz pojawia się w mówionych, a nawet medialnych opisach półświatka agencji towarzyskich, narkotyków, rywalizacji grup przestępczych. Straszono nim „niegrzecznych”. Jak wyliczano podczas procesu strzelał do kobiety z agencji towarzyskiej, podłożył bombę na jednym z zielonogórskich osiedli, niszcząc kilka aut...

Był szeryf w mieście

W tych samych kręgach obracał się sierż. Mariusz I. z Sulechowa. To był policjant jak z obrazka, wysportowany przystojniak z prestiżowego oddziału antyterrorystycznego. Jego życie towarzyskie toczyło się nieco na styku dwóch światów, tego policyjnego i przestępczego. Nie, nie sugerujemy, że brał udział w ciemnych interesach, ale trudnili się tym jego znajomi, tacy jeszcze z czasów piaskownicy. Podczas śledztwa pojawiał się zresztą ten wątek przy rozmaitych okazjach. Na przykład, gdy mówiono o bmw, którym jeździł. Wówczas taki wózek był wart małą fortunę. W okolicy mówili o Mariuszu I. „szeryf” i to nie tylko za sprawą profesji. Miał talent do pacyfikowania rozmaitych sąsiedzkich awantur.

Późnym wieczorem 25 marca 1999 roku policjant bawił w agencji towarzyskiej o tchnącej obietnicą nazwie Laguna. W towarzystwie zwanym nawet przez policjantów „szemranym”.

Ten znany w bliższej i dalszej okolicy lokal należał do Mariana D., czyli popularnego Mańka, który także nie był wzorcowym biznesmenem w branży, powiedzmy, rozrywkowej. Co robił tutaj policjant? Może była to infiltracja przestępczego środowiska? A może to właściciel agencji chciał, aby trochę posiedział w niej „szeryf”, bo to dobrze wpływało na atmosferę. Goście byli, jak ci w krawatach, „mniej awanturujący się”.
Była już noc, gdy policjant z kolegami wyszli z agencji. Wsiedli do bmw i odjechali...

To był spisek?

Według ustaleń prokuratury „Maniek” wraz z „Baryłą” ruszyli za nimi. „Baryła” kilka razy wystrzelił w kierunku auta policjanta. Jak zapewniał podczas procesu, nie trafił do celu. Bmw staranowało samochód „Mańka”. Potem kilka razu uderzyło w tył wozu szefa Laguny. Auta stanęły. Wtedy padł kolejny strzał. Tym razem kula wystrzelona przez „Baryłę” zabiła bezbronnego policjanta. Maciej B. do tego strzału nigdy się nie przyznał, twierdził, że to zemsta, spisek byłych wspólników. Dlaczego zginął policjant? Przyjaciółka „Baryły”, drobna blondynka, przed sądem mówiła o kilku tysiącach tabletek ekstazy, w których handel miał być zamieszany jej partner i jakiś policjant. Dziwaczna jest też biznesowo-towarzyska relacja między „Baryłą” i „Mańkiem”, co także wyszło podczas procesu.
Tak, czy inaczej, Maciej B. zabił policjanta i znów zniknął.

Prokuratura szukała go listami gończymi i nie tylko w „Gazecie Lubuskiej” był nazywany najbardziej niebezpiecznym i poszukiwanym bandziorem w Polsce. Tymczasem on zaszywa się w wynajętym mieszkaniu w chorzowskim bloku.

I pewnie długo i szczęśliwie unikałby kontaktu z wymiarem sprawiedliwości, gdyby nie „głupi” przypadek. W połowie maja domem, w którym mieszkał, wstrząsnęła eksplozja. Strażacy ewakuowali mieszkańców. W jednym z nich znaleźli ranną młodą kobietę i dobrze zbudowanego mężczyznę z poszarpanym brzuchem. Znalazł się. Padł ofiarą bomby, którą podobno konstruował. Czy to był błąd pirotechniczny? On sam później mówi, że wysadził się, gdyż miał dość tej całej nagonki. Tak czy inaczej odniósł ciężkie obrażenia, lekarze uratowali mu z trudem życie.
Proces w Zielonej Górze wyglądał okazale. Otoczony budynek sądu, wykrywacze metalu, policyjni antyterroryści. I pogłoski o próbie odbicia lub zabójstwa „Baryły”. Proces był pasjonujący, obfitował w zwroty akcji. Adwokat, która go broniła, mówiła o winie mediów, które jej klienta rozdrażniły i sprawiły, że działał nerwowo. Jak mówiła w rozmowie z dziennikarzem, oskarżony był zagubiony, nie potrafił wytyczyć sobie ścieżki w życiu.

W 2001 r. zapadł wyrok. „Baryła” usłyszał: dożywocie. Może ubiegać się o wcześniejsze zwolnienie dopiero po odsiedzeniu 30 lat z zasądzonej kary. „Maniek” trafił za kratki na 25 lat.

Starania o szybsze opuszczenie celi będzie mógł zacząć dopiero po spędzeniu w niej 20 lat. W uzasadnieniu sąd stwierdził, że tak niebezpiecznych ludzi trzeba odizolować na jak najdłużej. W 2003 r. sąd w Poznaniu skazał Macieja B. na pięć lat więzienia. To kara za wymuszenia. Wcześniej dostał jeszcze 1,5 roku. Tym razem za uchylanie się od płacenia alimentów. Podobno w areszcie zachowywał się dobrze, cieszył się - ze zrozumiałych względów - szacunkiem pod celą, a nawet zlecił pobicie „Mańka”. I w zasadzie na tym ta historia powinna się skończyć. Tymczasem...

Kiedy był jeszcze Młodym

Pojawił się dość nagle w głośnej sprawie Aleksandra Gawronika (zgodził się na publikowanie nazwiska). I to w roli jednego z kluczowych świadków. Jak donosili dziennikarze „Głosu Wielkopolskiego”, najpierw przyznał, że brał udział w zastraszaniu i pobiciu dziennikarza, a Aleksander Gawronik podżegał do zabójstwa.

Gdy zginął Ziętara, „Baryła” miał 20 lat. Na początku rozmowy z dziennikarzami gangster powiedział, że „przeprasza za Jarka” i bardzo żałuje swojego udziału w sprawie Ziętary. Przyznał przy tym, że uczestniczył w jego zastraszeniu i pobiciu, dlatego wraz z innymi osiłkami z Elektromisu był u dziennikarza w jego mieszkaniu.

Zapewniał, że nie wiedział wtedy, że może on zostać później porwany i zamordowany, i że on sam nie uczestniczył w tej zbrodni. „Baryła” powiedział, że po tym, jak ujawniono, że jest on ważnym świadkiem w sprawie, otrzymał anonimowy list, który odebrał jako groźbę. To wydruk zdjęcia przedstawiającego młodego Macieja B. ćwiczącego na plaży. Twierdził, że wykonano je latem 1991 roku w Cetniewie. Był wówczas w tamtejszym ośrodku sportowym wraz z kilkoma kolegami z Elektromisu. Tylko oni - według niego - mają fotografie z tamtego wyjazdu i jej przysłanie do więzienia ma być sygnałem, że ludzie z tamtego kręgu nim się obecnie interesują. Dodał też, że jest jednym z nielicznych związanych ze sprawą Ziętary ludzi, którzy jeszcze żyją. Pozostali zginęli jego zdaniem w dziwnych wypadkach, a jednemu z nich „zrobiono” samobójstwo. I gangster oświadczył, że ostatnio wszystko przemyślał i podczas najbliższego przesłuchania w krakowskiej prokuraturze zamierza wycofać swoje zeznania obciążające aresztowanych... Powiedział, że zdaje sobie sprawę z tego, że może to uniemożliwić wyjaśnienie sprawy Ziętary, ale dla niego własne sprawy są ważniejsze. Prokurator wówczas stwierdził, że Marek B. jest jednym z kilku, a nie jedynym świadkiem.

Nawiasem mówiąc nasz bohater kilka razy zeznawał na niekorzyść Gawronika, a później odwoływał, z reguły składając winę na prokuratora. W pewnym momencie zeznał nawet, że zwłoki dziennikarza zostały rozpuszczone w kwasie. Ewentualne plątanie się w szczegółach składał na karb kiepskiej pamięci, stanu zdrowia, leków...

Pod koniec listopada w 2019 roku małopolski wydział zamiejscowy Departamentu do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie podał informację o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstwa Ziętary wobec niewykrycia sprawców. Było to nieco dziwne przy liczbie szczegółów, które trafiały do mediów. W komunikacie przekazanym prasie podano, że „mimo umorzenia postępowanie to pozostaje w zainteresowaniu Prokuratury i w sprawie nadal wykonywane są czynności mające na celu ujawnienie nowych źródeł dowodowych”...
Nie, to jeszcze nie koniec tej opowieści. Przed poznańskim sądem trwa proces panów o pseudonimach Lala i Rytba, którzy są oskarżeni o uprowadzenie i pomocnictwa w zabójstwie dziennikarza. I znów „Baryła” jest jednym z kluczowych świadków i twierdzi, że to były senator nakłaniał do porwania i zabójstwa dziennikarza ludzi związanych z Elektromisem. Nawiasem mówiąc przeciwko Gawronikowi w poznańskim sądzie toczy się osobny proces... Przy okazji były poznański policjant, który pracował w tamtym czasie, stwierdził, że naszemu bohaterowi bliżej było do gangstera z „Gangu Olsena, „chłoptaś, który biegał po mieście”. Z naszego lubuskiego punktu widzenia to opinia krzywdząca. W regionalnych annałach zapisał się jako jeden z najbardziej zapamiętanych bandziorów, który sporo namieszał na lokalnym przestępczym rynku...

Źródło: Teskty w „Gazecie Lubuskiej”, „Głosie Wielkopolskim”, Gazecie Krakowskiej”

Proces w sprawie zabójstwa poznańskiego dziennikarza

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto