Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Miała być darmowa nauka języka w szkole. Okazało się, że rodzice mają brać kredyty

Renata Zdanowicz
Alina Brzezińska i Alina Piosik z Toporowa nie przystały na ofertę przedstawiciela szkoły języków obcych
Alina Brzezińska i Alina Piosik z Toporowa nie przystały na ofertę przedstawiciela szkoły języków obcych Renata Zdanowicz
Oferta nauki języka angielskiego dla dzieci początkowo wydawała się bardzo atrakcyjna. Dopóki jedna z matek nie zorientowała się, że na naukę swojego dziecka musi podpisać zobowiązanie kredytowe w banku. Uznała, że to oszustwo i ostrzegła innych rodziców. Przedstawiciel oferował kredyty rodzicom z Lubrzy i Toporowa.

Przedstawiciel jednej ze szkół języków obcych w Poznaniu pojawił się na wioskach i proponował rodzicom kursy nauki języka angielskiego dla dzieci, które miały się odbywać w domu. Koszt nauki miał wynieść tylko 15 złotych za godzinę lekcji, czyli w miesiącu byłby to wydatek 150 złotych.

Mężczyzna dzwonił do rodziców dzieci w Toporowie i Lubrzy w sobotę po to, by umówić się na wizytę następnego dnia. Jednak przekonał się, że praca w niedzielę nie popłaca. Jedni z rodziców wszczęli alarm po tym, jak zorientowali się, że warunkiem nauki ich dziecka ma być zawarcie umowy kredytowej z bankiem. Poczuli się oszukani, że ktoś ich chce naciągnąć na kredyt, który wcale nie jest im potrzebny.

Najpierw wizyta w szkole

Co ważne, cała historia zaczęła się dwa miesiące wcześniej, od wizyt w szkołach podstawowych. Obie dyrektorki potwierdziły nam, że wyrażały zgodę na nieodpłatną naukę. O umowach z rodzicami nie miały pojęcia. Z kolei przedstawiciel szkoły językowej ma inną wersję.

Małgorzata Kubiak, dyrektorka szkoły podstawowej w Toporowie opowiada, że w listopadzie pojawił się w szkole pan, który przedstawił się jako przedstawiciel szkoły języków obcych z Poznania i zaproponował bezpłatne nauczanie języka angielskiego na terenie szkoły. Projekt miał mieć rzekomo poparcie ministerstwa i przeznaczony był dla obszarów wiejskich, obejmował tylko dzieci od 5 do 8 klasy. - O szczegółach porozmawiamy jak będę wiedział, czy będą chętni - miał zaznaczyć przedstawiciel. Obiecał podręczniki, naukę przez lektorów na miejscu w szkole, a po egzaminach ciekawy wyjazd do Anglii. - Powiedział wyraźnie, że jest to całkowicie darmowy projekt. Propozycja wydała mi się ciekawa. Dlatego, gdy pan poprosił o spotkanie z uczniami, zorganizowałam je. Dzieci wyraziły chęć nauki języka i podały telefony do rodziców. Nie było mowy o żadnych umowach, o jakiś zobowiązaniach - zaznacza M. Kubiak.

Z ofertą do sąsiedniej gminy

Przedstawiciel pojawił się również w szkole podstawowej w Lubrzy. - Wstępnie wyraziłam zgodę. Zajęcia z języka angielskiego miały się odbywać w szkole nieodpłatnie, jeśli się zbierze grupa. O niczym innym nie było mowy - zaznacza dyrektor Lucyna Kucała. - Wiadomo mi, że ten pan rzeczywiście jeździł po domach. Miałam telefony od dwójki rodziców, powiedziałam im, żeby absolutnie nie zawierali żadnych umów, bo ja na ten temat nic nie wiem, że ten pan ma coś w ten sposób proponować - dodaje.

Dyrektorka z Toporowa przyznaje, że projekt wydawał się jej atrakcyjny, „ale wiadomo, że ludzie są różni”. Postanowiła sprawdzić firmę oferującą kursy. - Dzwoniłam, ale nikt nie odbierał. Dla pewności powiadomiłam Głównego Inspektora Danych Osobowych. W porozumieniu z panem inspektorem wystosowaliśmy pismo, że wycofujemy się i prosimy o zniszczenie numerów telefonów podanych przez dzieci. Firma nie odesłała żadnej informacji zwrotnej - zaznacza M. Kubiak.

Telefon po dwóch miesiącach

Minęły dwa miesiące i u rodziców rozdzwoniły się telefony. - W poniedziałek z samego rana przyszła do mnie grupa sześciorga rodziców. Mówili: „W sobotę i niedzielę nagabywał nas pan, który kazał podpisywać umowy, płacić zaliczkę za podręczniki”. Pytali, czemu im nie powiedziałam, a ja uważałam, że sprawa jest zakończona. Tym bardziej, że ten pan zadzwonił do mnie niedawno, powtórzyłam mu, że nie będę z nim podejmować współpracy - mówi M. Kubiak.

Dyrektorka przyznaje, że ugięły jej się nogi, kiedy usłyszała od rodziców, że mieli podpisywać umowy kredytowe. Zdziwiła się, że przedstawiciel mówił im o niej, że jest niekompetentna, że się nie troszczy o to, by uczniowie uczyli się dodatkowo języka, że chciała pieniędzy za udostępnienie sali. Natychmiast zwołała zebranie, na którym wszystko wyjaśniła rodzicom.

Rodzice opowiadają jak było

Udało nam się porozmawiać z kilkoma rodzicami. Jedna z matek (nazwisko do wiadomości redakcji) przyznaje, że umowę na kurs języka angielskiego podpisała, ale drugą - na kredyt, już nie. - Podsunął mi drugi papier i zobaczyłam, że każe mi złożyć podpis w rubryczce „podpis kredytobiorcy”. Powiedziałam, że nie podpiszę, bo ja nie chcę brać kredytu tylko dziecko nauczać języka angielskiego i mi nie jest potrzebny do tego kredyt. Pan się bardzo zbulwersował - opowiada matka.

- Dałam się na to chwycić, że powołał się na to, że był w szkole, bo inaczej to bym nawet nie chciała z tym panem rozmawiać. Z początku wszystko było fajnie. W sumie oferta dobra, z dojazdem do domu. Fajnie wszystko było do momentu, jak już chciał wypełniać umowę i powiedział, że musi być wpisowe 300 lub 1000 zł, takie zabezpieczenie, gdyby pomoce edukacyjne dziecko zniszczyło - opowiada matka.

Mąż kobiety chciał, żeby im zostawić czas na przemyślenie decyzji, na co przedstawiciel kategorycznie nie zgodził się. - Podarł przy nas dokumenty, wsadził do swojej teczki, pożegnał się i pojechał. Po chwili się zorientowałam, że wziął te dokumenty, gdzie był mój podpis, moje dane z dowodu osobistego, które przecież może wykorzystać. Powiedziałam do męża, żeby jechał za nim i odebrał te papiery, zniszczył je, spalił - relacjonuje kobieta.

Według policji działał legalnie

Ostatecznie obie strony zawezwały policję. Po sprawdzeniu okazało się, że przedstawiciel legalnie sprzedawał kursy na wioskach. Jednak porwane dokumenty oddał. - Gdyby był w porządku, to by powiedział „nie denerwujcie się rodzice, jutro przyjadę, spotkamy się w szkole, wyjaśnimy wszystko” - uważa nasza rozmówczyni. Dodaje, że dużo się słyszy o oszustach wyłudzających złożenie podpisu.

Mieczysław Pietruszka z Toporowa mówi nam, że przedstawiciel był nachalny, dzwonił wiele razy, wymuszał spotkanie oraz podawał różne kwoty za naukę. A kiedy z żoną zdecydowali, że rezygnują z kursów, miał powiedzieć, że to nieładnie, że dziecka nie chcą uczyć.

Alina Piosik z Toporowa opowiada, że przedstawiciel zadzwonił w sobotę, chciał umówić się na niedzielę: - Był miły, poprosił, żeby przy rozmowie była córka. Pytał, ile zarabiamy ja i partner, czy mamy umowę o pracę. Dostałam ostrzegający telefon od koleżanki, partner wyprosił go i wyszedł z domu.

Alina Brzezińska również potwierdza, że przedstawiciel zadzwonił przed godz. 18.00 w sobotę, mówił, że chce przyjechać i spotkać się w niedzielę. - Zaczął opowiadać o dofinansowaniu kursów. Rozpytywał o nasze dochody, moje i partnera. Same niedobre rzeczy opowiadał o naszej dyrektorce szkoły. Nic się nie odzywałam - mówi kobieta.

Jak działa szkoła języków

Jak tłumaczy całe to zamieszanie dyrektor Centrum Szkoleniowego Języków Obcych w Poznaniu? - Od parunastu lat prowadzimy centrum szkoleniowe języków obcych. Prowadzimy kursy języka angielskiego w różnej formie, aczkolwiek największą naszą działalnością są kursy indywidualne prowadzone w systemie e-learningowym i na odległość, to jest nasza specjalność. Ponieważ pojawiła się możliwość dofinansowania tych kursów w szkołach, wystąpiliśmy do paru szkół z propozycją, zobaczyć, czy będzie zainteresowanie - mówi Marek Jerzyński, dyrektor spółki Royal.

- W praktyce jest tak, że w kontakcie ze szkołą zainteresowanie jest, a gdy docieramy do rodziców to część mówi, że nie ma jak dojechać lub dziecko odmawia nauki. Wówczas oferujemy odpłatne kursy 24-miesięczne lub krótsze. Korzystamy z linii edukacyjnej w Alior Banku, jest to niewysokie oprocentowanie. Warunkiem jest wykupienie kursu, stąd system kredytowania - wyjaśnia M. Jerzyński.

Dyrektor dodaje, że w momencie, gdy uczeń przystępuje do nauki, otrzymuje wartościowe zestawy materiałów, które musi wykupić. - Kwestia jak, czy zapłaci całość gotówką, czy wpłaci zadatek i resztę spłaci w ratach kredytem bankowym.

M. Jerzyński podkreśla, że „taki jest system i nikt nie jest zmuszany do tego, żeby w ten system wchodzić”. - Jeśli ktoś się decyduje, jest wyraźnie napisane jak ta nauka się będzie odbywała. Jest skuteczna dlatego, że uczeń ma indywidualny kontakt z nauczycielem. Najczęściej lekcje odbywają się dwa razy w tygodniu drogą internetową - tłumaczy dyrektor.

Umowy kredytowe na odległość

Z kolei przedstawiciel szkoły języków obcych zaznacza, że „sposób zawierania umowy jest taki jak każdy przy zawieraniu umowy poza siedzibą firmy”. - Każda osoba ma prawo spotkać się z konsultantem, porozmawiać i jeżeli warunki zaproponowane jej odpowiadają, to ma prawo poprosić o ustalenie sposobu finansowania. Jednym z nich jest również wpłata w dogodnych ratach za pomocą kredytu, bo tylko bank jest zdolny do pobierania rat - mówi Hieronim Hajewski, który odwiedzał rodziców w Toporowie i Lubrzy.

Na pytanie, czy jasno informował rodziców, zaznacza, że „Przede wszystkim żaden konsultant nie ma prawa do tego, żeby zawierać umowę kredytową. Ma prawo jedynie zaproponować podpisanie wniosku o finansowanie, o udzielenie kredytu i tak zaproponowałem. Wniosek jest przesyłany do banku, który go weryfikuje. Prawo gwarantuje, że umowa zawierana poza siedzibą banku staje się prawomocna dopiero po 14 dniach”.

Pytamy, skąd więc informacja, która została przekazana dyrekcji szkół, że będzie to bezpłatna nauka? Przedstawiciele centrum szkoleniowego tłumaczą, że bezpłatna nauka możliwa byłaby tylko wtedy, gdyby w szkole zebrała się grupa co najmniej 30 chętnych dzieci. Wtedy centrum może pozyskać środki na sfinansowanie zajęć. Jednak panowie przyznają, że tak się raczej nie zdarza.

Dlatego też, znając małe szkoły wiejskie nietrudno jest przewidzieć, że tak liczną grupę trudno będzie zorganizować. Jednak dzięki spotkaniu w szkole można rozdać ulotki, pozyskać numery telefonów do rodziców, by później oferować im kursy - płatne. Rodzice zgłaszający nam problem przyznają, że czujność do podpisywania umów osłabiła właśnie ta pierwsza wizyta w szkole.

POLECAMY: Świebodzin. Bajka o Czerwonym Kapturku

Więcej wiadomości w tygodniku papierowym „Dzień za Dniem” lub na www.prasa24.pl. Aktualny numer w każdą środę.**Zajrzyj też na Facebooka Dzień za Dniem**

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na swiebodzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto