Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Rok 2020 zmienił nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie byliśmy gotowi na nową rzeczywistość. Oby następny zwrócił nam normalność

Leszek Kalinowski
Leszek Kalinowski
Rok 2020 zaskoczył wszystkich. Pandemia koronawirusa przewróciła nasze życie do góry nogami. Pozamykała nas w domach, pozamykała baseny, resturacje i kina. Wywołała w nas wiele obaw i stres...
Rok 2020 zaskoczył wszystkich. Pandemia koronawirusa przewróciła nasze życie do góry nogami. Pozamykała nas w domach, pozamykała baseny, resturacje i kina. Wywołała w nas wiele obaw i stres... Jacek Katos
Dla wielu osób to miał być przełomowy rok. Pełen szczęścia i zrealizowanych marzeń. Sprzyjać miały dwie 20 i często przypadające w tym roku jubileusze. Nikt się nie spodziewał, że nagle jakiś niewidoczny wirus spowoduje, że świat się zatrzyma, a nasze życie wywróci się do góry nogami.

Mateusz rok 2020 witał z przyjaciółmi na domówce. Z nadzieją, że teraz to będzie jego czas. Wkrótce stanie się pełnoletni, dostanie dowód osobisty, zrobi prawo jazdy, a za rok będzie się bawił na studniówce, zda maturę, wyjedzie na studia.

Jolanta od dawna sobie mówiła, że jak skończy lat 50, zrobi wiele rzeczy, na które wcześniej nie było czasu lub możliwości. I zrealizuje swoje największe marzenie – poleci do Stanów Zjednoczonych, by zobaczyć Nowy Jork, Hollywood czy wodospad Niagara.

Urszula razem z mężem Stanisławem z dumą czekała na 2020 rok. Wszak właśnie wtedy obchodzić będą Złote Gody, czyli pięćdziesiątą rocznicę ślubu. Na uroczystości zjedzie się cała rodzina, także ta dawno niewidziana, z Australii i RPA.

Do świąt damy radę

Jak co roku Mateusz pojechał z rodzicami na narty do Czech. Zaznaczył, że po raz ostatni. Następne ferie spędzi tylko z grupą przyjaciół. Będzie przecież dorosły.
- To siara w tym wieku jeździć ze starymi – powiedział, choć w głębi duszy cieszył się, że może poszusować w rodzinnym gronie. Śmiechu jak zawsze było co niemiara. Choć już wtedy docierały informacje o koronawirusie. Ale wydawało się, że jest gdzieś daleko. Poza tym straszono i ptasią grypą, różnymi wirusami i jakoś świat się nie zawalił. Więc nadal wszyscy planowali wyjazdy, rodzinne spotkania itd.
Aż tu nagle, na początku marca, szok! Życie każdego wywróciło się do góry nogami!
- Pierwszy pacjent z koronawirusem trafił do naszego szpitala – mówi pani Jola. – Wszyscy stawiali sobie pytania, co teraz będzie?
Urszula ze Stanisławem nie przerwali przygotowań do wielkiej uroczystości jubileuszu wspólnego życia. Nawet jeśli koronawirus dotarł do nas, to przecież nie zniszczy ich rocznicy. Poza tym, ile on może nam towarzyszyć? Minie, zanim wyślą zaproszenia…
- Też tak myślałem. To tylko kwestia czasu. Przecież mamy tylu naukowców na całym świecie. Co chwilę coś wymyślają. Dadzą radę i z koronawirusem. Do świąt Wielkanocnych wytrzymam – mówił sobie w duchu.

Na przełomie stycznia i kwietnia 2000 roku, w czasie pierwszej fali koronawirusa, Zielona Góra wzbudzała u niektórych przerażenie. Wyglądała jak "miasto duchów".

Koronawirus w Zielonej Górze. Tak wyglądały ulice w czasie p...

Pacjent zero w Zielonej Górze

Pierwszego w kraju pacjenta zarażonego koronawirusem Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze przyjął 2 marca 2020 roku – głosił oficjalny komunikat. Do samorządowej stolicy województwa zjechali się dziennikarze z całej Polski. I nie tylko. Pacjentem „zero” okazał się 66-letni mężczyzna, który po dwóch tygodniach pobytu w Niemczech wrócił do Polski autobusem. Z granicy w Świecku do miejsca zamieszkania – w Cybince – dostał się samochodem.
Kierownik Klinicznego Oddziału Zakaźnego Szpitala Uniwersyteckiego, Jacek Smykał, mówił, że pacjent miał gorączkę i kaszlał. Ale choroba przebiega łagodnie…
Nie tylko mieszkańcy chcieli o koronawirusie wiedzieć jak najwięcej. Czy on się teraz nie rozprzestrzeni po mieście? Jak jest groźny?
- Dobrze, że oddział zakaźny jest w osobnym segmencie. To nie było dobre rozwiązanie, ale teraz jest jak znalazł. Może uda się dzięki temu zabezpieczyć przenoszenie wirusa na inne oddziały – komentowali zielonogórzanie.
Przypomniano, że latem 2019 roku Szpital Uniwersytecki walczył z bakterią New Delhi, wdrożono wtedy procedury, które służą lecznicy do tej pory. Nie znaczy to jednak, że leczenie pacjenta zero i kolejnych osób, pojawiających się na oddziale z podejrzeniem zarażenia się koronawirusem, przebiegało bez problemów. Dotyczyły one m.in. braku odpowiedniej liczby maseczek, strojów ochronnych, środków dezynfekcyjnych i wykonywania badań laboratoryjnych.
- Na początku nas wszystkich sparaliżowały te informacje. W telewizji pokazywano dramatyczne sceny wywożenia setek trumien. Czy u nas koronawirus także spowoduje to, co obserwujemy w Chinach, potem we Włoszech? – wspomina pani Jola. – Przerażające sceny miałam ciągle przed oczami. Bałam się wyjść po zakupy. Uciekałam na drugą stronę ulicy, gdy zauważyłam jakiegoś człowieka na chodniku. Komunikaty z megafonów: Zostań w domu, przypominały mi stan wojenny, chociaż wtedy byłam dzieckiem i się aż tak nie martwiłam jak teraz. Z czasem jednak, nie tylko ja mówiłam:- Nie możemy czekać, zamartwiać się, czas działać. Na tyle, na ile możemy.

Rok 2020 zaskoczył wszystkich. Pandemia koronawirusa przewróciła nasze życie do góry nogami. Pozamykała nas w domach, pozamykała baseny, resturacje i kina. Wywołała w nas wiele obaw i stres...

Rok 2020 zmienił nasze życie o sto osiemdziesiąt stopni. Nie...

Widzialna Ręka, Maseczki Zielona Góra

Na Facebooku pojawiła się informacja, że tworzy się grupa „Widzialna Ręka” (nawiązanie do popularnej „Niewidzialnej Ręki”, telewizyjnej akcji pomocowej młodzieży). Chodziło teraz o szybką pomoc dla konkretnych osób. W Zielonej Górze szybko do „Widzialnej Ręki” przystąpiło ponad 1,2 tysięcy osób.
Mieszkańcy ogłaszali się, gdzie mieszkają i że mogą zrobić zakupy, pójść do apteki, wyprowadzić psa itd. Starsze osoby, które bały się wychodzić z domów, chętnie korzystały z tej pomocy. Ci, którzy nie mieli dostępu do komputera, mogli zadzwonić pod wskazany numer telefonu.
- Baliśmy się z mężem strasznie. Nie mieliśmy maseczek. Oboje chorujemy na serce, mamy nadciśnienie, problemy z kręgosłupem i inne schorzenia – wspomina pani Urszula. – A przecież jakoś żyć trzeba. Nie wiem, co by było, gdyby nie pomoc ludzi z „Widzialnej Ręki”?! Jestem im bardzo wdzięczna!
Katarzynie Prokopyszyn koronawirus zamknął zakład kosmetyczny. Napisała na grupie „Widzialna Ręka” informację, że chętnie będzie szyła maseczki. Kłopot w tym, że nie ma maszyny. Jedna z pań od razu odpisała: Ja mam maszynę, ale nie potrafię szyć. Chętnie ją przekaże… Z dnia na dzień grupa się rozrastała. Pojawiały się nowe pomysły, jak walczyć z koronawirusem. Chętnych do szycia maseczek było tylu, że Andrzej Piasecki, koordynator „Widzialnej Ręki”, poprosił, Katarzynę Prokopyszyn, by stworzyła osobną grupę. Nazwano ją „Maseczki Zielona Góra”.
Wolontariusze, bo oprócz pań, także i panowie chwycili za dawno zapomniane w domach urządzenia, wykonywali ochraniacze na buty, fartuchy, a nawet kombinezony.
Każdego dnia do szpitala i innych placówek, a potem także do mieszkańców miasta, trafiało nawet 2 tysiące maseczek i innych środków ochrony osobistej. Salon sukien ślubnych szył dla pościel dla chorych. Przedstawiciele firm, aptek przywozili środki ochrony dla personelu…
Szpital postanowił też sam sobie pomóc. W jaki sposób? Uruchomił szwalnię! I rozpoczął produkcję własnych maseczek! Panie potrzebowały jednej minuty na uszycie maseczki. Jej koszt wyniósł 1 zł. Tymczasem ceny w internecie były kosmiczne.
Restauratorzy dowozili posiłki, kierowcy elektrycznych taksówek odwozili za darmo lekarzy i pielęgniarki do domów.

Zielonogórski oddział zakaźny to za mało

Szybko okazało się, że jedyny w województwie lubuskim oddział zakaźny – w Zielonej Górze – liczący zaledwie 34 łóżka to zbyt mało, by walczyć z koronawirusem.
Badania testów w województwie lubuskim wykonywała jedynie Wojewódzka Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna w Gorzowie Wielkopolskim, podległa wojewodzie. Trzeba było specjalnym transportem pokonywać 120 kilometrów. Dlatego samorząd województwa ze swojej rezerwy kryzysowej przekazał 1,4 mln.zł na doposażenie laboratoriów w szpitalach w Zielonej Górze i w Gorzowie (w tym drugim mieście właśnie powstawał także szpital zakaźny na 200 łóżek). Urząd Marszałkowski Województwa Lubuskiego przekazał zielonogórskiemu szpitalowi na czas walki z wirusem toyotę corollę. Samochód od razu pojechał do Gorzowa z materiałami do badań na obecność koronawirusa. Nie trzeba już wykorzystywać do tego celu karetek.

Wojewoda lubuski Władysław Dajczak informował m.in. o podniesieniu gotowości w 6 lubuskich szpitalach, zakontraktowaniu dwóch dodatkowych karetek dedykowanych do przewozu osób potencjalnie zakażonych SARS-CoV-2, przekazaniu pierwszego wniosku do Ministra Finansów na ok. 10 mln złotych.
- Decyzją wojewody wstrzymaliśmy przyjęcia planowe nie tylko na oddziale zakaźnym, ale także laryngologii i okulistyce, gdzie mają być lokowani pacjenci z koronawirusem na wypadek rozprzestrzeniania się epidemii – słyszeliśmy podczas konferencji zielonogórskiego szpitala.

Powszechny strach i zamknięcie w domach

- Z uwagą śledziliśmy wszystkie informacje ministra zdrowia, władz województwa – mówi pani Jola. – Wierzyliśmy, że te wszystkie działania spowodują, że szybko wygramy walkę z koronawirusem. Okazało się jednak, że to nie takie proste. Traciłam nadzieję…
Mateusz wspomina, że najgorsze było to siedzenie w domu, potem nauka zdalna i ten powszechny strach. Nawet sąsiadka bała się Dzień dobry odpowiedzieć. Bo przecież przez maseczkę mógł też wydostać się wirus. I osiąść na poręczy klatki schodowej. Wszyscy wycierali klamki i guziki w windzie chusteczkami ze środkiem dezynfekującym.
- Dla mnie najgorsze było to, że nie mogę się spotykać z kolegami, koleżankami. Że nawet do lasu na spacer wyjść nie można – przyznaje Mateusz. – No i szlag mnie trafiał, że nie mogę wyprawić osiemnastki. A wszystko było już załatwione. Zaliczka zapłacona, goście zaproszeni. Najpierw miała być impreza w knajpie dla moich kumpli, a potem w innej – obiad i przyjęcie dla rodzony. No i nic z tego nie wyszło. A przecież drugi raz nie będę kończył 18 lat. Robienie prawo jazdy też mi przerwali. Życie jakby zamarło, straciło barwy.
- Brak kontaktu z rodziną bolał najbardziej. Kiedy przytulę znów wnuki? – martwiła się pani Ula i żałowała, że nie chciała nauczyć się obsługi komputera. Chociaż przez ekran mogłaby teraz porozmawiać z najbliższymi.
Czasem sama wyskoczyła na zakupy. Wcześnie rano, żeby nikogo nie spotkać. Kupowała zapakowane artykuły, chleb, wędliny, buraczki w słoiku. Zaraz po przyjściu wszystko dezynfekowała. Albo odstawiała w kąt na trzy dni.

Ten czas dla mnie to czas zaniedbań

Przed szpitalem stanął namiot do badania pacjentów. Ograniczono wizyty, zakazano porodów rodzinnych… Przyjechało wojsko ze Skwierzyny, by pomagać logistycznie i organizacyjnie. Bo wiele się zmieniło w funkcjonowaniu poszczególnych oddziałów szpitalnych.

Utworzone zostały jednoimienne szpitale w Gorzowie Wielkopolskim, Torzymiu, Szprotawie i Żaganiu. Za 5 mln zł Lubuskie kupiło testy! Zarząd województwa zebrał potrzeby szpitali wskazanych do gotowości w walce z pandemią. Przekierował z lubuskiego programu operacyjnego 50 mln zł na środki ochrony osobistej pracowników szpitali i pogotowia, zakupy sprzętu do intensywnej terapii i adaptacji pomieszczeń na hospitalizację. Samorząd województwa wspólnie z prezydentem Zielonej Góry zakupił w Chinach środki ochrony osobistej dla personelu medycznego…
Pacjentów nie ubywało.
- Na początku byliśmy przerażeni pojedynczymi przypadkami osób zakażonych koronawirusem. Potem te liczby coraz bardziej rosły i rosły. Nikt się nie spodziewał, że aż tak bardzo – wspomina pani Jola. – Wszyscy liczyli na lato, wakacje. Że zrobi się ciepło, będzie już normalnie. Jak z grypą. I będziemy wyjeżdżać na urlopy jak dawniej. Nic z tego. Koronawirus nie zniknął także latem. Co prawda na urlop można było wyjechać. Ale niewiele osób decydowało się na zagraniczne wojaże. Zostawaliśmy w kraju.
Pani Joli było podwójnie przykro. Bo to miały być wakacje jej życia. Oczami wyobraźni widziała siebie nie tylko w Hollywood.
- Całe życie na to czekałam. No i… rozczarowanie – podkreśla. – To przecież miały być wyjątkowe urodziny i wyjątkowy prezent.
Mateusza rodzice co roku wyjeżdżali na zorganizowane wycieczki oraz fundowali sobie pobyt w SPA. Choć mieli bogate plany na 2020 rok, wybrali domek w nadmorskiej wsi, by nie mieć kontaktu z innymi. Sami gotowali, chodzili na dziką plażę… Nie odwiedzali restauracji, kawiarni, które serwowały dania w reżimie sanitarnym. Oni woleli być ostrożni.
- Mieliśmy z kolegami pojechać wspólnie do Chorwacji. No i znów plany poszły w łeb – podkreśla Mateusz. – A tak się cieszyliśmy, że będziemy pełnoletni, wynajmiemy sobie apartament. To miały być nasze pierwsze dorosłe wakacje.
Pani Urszula wspomina, że była psychicznie wykończona sytuacją. I jeszcze te upały dawały się we znaki. Ona? Nawet lodów nie chciała kupić. W obawie przed koronawirusem. Mąż narzekał na kręgosłup. Chciałby popływać, ale basen wciąż był zamknięty..
- Źle się czuliśmy. A córka chciała mnie zabrać na wakacje. Baliśmy się coraz bardziej. Ciągle ktoś ze znajomych chorował. Sąsiad zmarł. Woleliśmy zostać w domu – przyznaje. – Najpierw przepadło mi sanatorium, teraz zrezygnowałam z Kołobrzegu. Zresztą, z planowanych wizyt lekarskich, u fryzjera też. Ten czas to czas zaniedbań. Modliłam się, żeby to jak najszybciej się skończyło!

Matura będzie bez ustnych egzaminów

- Chyba nigdy nie cieszyłem się na powrót do szkoły jak teraz. Wszyscy mieliśmy dość zdalnego nauczania, a przede wszystkim chcieliśmy się spotkać ze sobą. Powygłupiać jak dawniej – mówi Mateusz. – Na przerwach musieliśmy siedzieć w maseczkach, ale i tak było super, mogliśmy znów być wszyscy razem. Uciekło nam wiele fajnych imprez, szkolnych wycieczek, wakacyjnych wyjazdów. Jesteśmy poszkodowani w porównaniu z poprzednimi rocznikami. Oni byli w Londynie, Paryżu, we Włoszech… Nam wszystko poodwoływano.
Maturzysta Mateusz długo nie cieszył się powrotem do szkoły. Co jakiś czas słychać było o kolejnych zakażeniach koronawirusem w szkole, przedszkolu. Kolejne placówki zamykano.
- To jest paranoja. Wszędzie trzeba nosić maseczki, a w szkole, w 30-osobowych klasach nie obowiązują? Nikt o nas nie dba. Jesteśmy najbardziej narażeni. To tylko kwestia czasu, kiedy będą umierali kolejni nauczyciele – denerwowała się Anna Malicka i tłumaczyła, że nie ma co się oszukiwać, jest bardzo źle, będzie jeszcze gorzej. Musimy wrócić do zdalnego nauczania.
- Nauczyciele się boją i dochodzą z pracy. Już ponad 10 tysięcy pedagogów w Polsce w obawie o swoje zdrowie i życie zrezygnowało z zatrudnienia w szkole – informowała prezes lubuskiego okręgu Związku Nauczycielstwa Polskiego Bożena Mania.
W połowie października znów w szkołach zaczęło obowiązywać zdalne nauczanie. Tym razem nauczyciele lepiej sobie radzą z wykorzystaniem różnych programów, by lekcje były bardziej afektywne i atrakcyjne.
- I kolejna zła informacja dla nas: Po raz pierwszy w historii nie będzie studniówek! A tak wszyscy czekali na tę ważną, jedyną w swoim rodzaju imprezę. Co będziemy wspominać? – pyta Mateusz i martwi się o maturę. – Rok wcześniej strajk nauczycieli zabrał nam miesiąc nauki. Potem na wiosnę zdalne nauczanie, teraz też. Wiadomo, że nie damy rady dobrze się przygotować. Dobrze, że chociaż minister edukacji zdecydował o zawieszeniu ustnych egzaminów. Tak jak było to też na maturze 2020 (została też przesunięta o miesiąc, podobnie jak egzamin ósmoklasisty). Mam nadzieję, że studia zaczniemy już normalnie.

WIDEO: Szpital tymczasowy w Zielonej Górze - kiedy powstanie? [10.11.2020]

Nasi najbliżsi, przyjaciele przegrywają walkę z koronawirusem

Jesienią media informowały o blisko 30 tysiącach nowych zakażeniach każdego w dnia w naszym kraju. Codziennie umiera więcej niż 600-500 osób. Pod względem ogólnej liczby zgonów Polska wyprzedziła Niemcy, które mają ponad dwa razy więcej ludowości niż nasz kraj. Najwięcej zgonów z powodu COVID-19 w Polsce odnotowano w listopadzie. W ciągu jednego miesiąca zmarło 11 521 osób. To dwa razy więcej niż przez siedem poprzednich miesięcy. Jeśli pod uwagę weźmie się liczbę zgonów na milion mieszkańców, to okazuje się, że zajmujemy czwarte miejsce. Za Polską są m.in. Włochy, Francja, Wielka Brytania czy nawet Stany Zjednoczone.
- Mimo że tak uważałam, praktycznie nigdzie nie wychodziłam, nawet do kościoła, jedynie na spacer czy na zakupy, to i tak nie ustrzegłam się zakażenia. Nie wiem kiedy i gdzie. Strasznie przeszłam chorobę. Myślałam, że umrę. Traciłam przytomność, majaczyłam, dusiłam się – przyznaje pani Urszula. – Byłam pewna, że to koniec. Na szczęście trafiłam do szpitala i tam mnie uratowali. Mąż też przeszedł chorobę, nieco łagodniej niż ja. Ale nadal wciąż jesteśmy bardzo słabi, mamy trudności z wejściem na drugie piętro. Płuca są strasznie zniszczone. Nie wiemy, co będzie dalej. I to miały być nasze Złote Gody! Nikomu nie życzymy, by musiał przechodzić to co my. Zamiast rodzinnej uroczystości na 50 osób, zafundowaliśmy sobie męczarnie i pożegnanie. Bo byliśmy pewni, że z tego nie wyjdziemy. Odszedł przyjaciel męża. Zawsze razem chodzili na basen. Rywalizowali. Najczęściej wygrywał. Teraz przegrał walkę z koronawirusem.
Dla pani Joli to też nie był dobry czas.
- Zmarła moja siostra. Zawsze chętna do pomocy innym, uśmiechnięta, zadowolona. Pełna energii. Wszystkich pocieszała i mówiła, że po każdej burzy wychodzi słońce – mówi pani Jola. – Dla niej nie wyszło. Dlaczego? Nawet się z nią pożegnać nie mogłam. Nawet pogrzebu normalnego nie mogliśmy wyprawić, ze stypą. Kto stracił bliskiego, który był zakażony koronawirusem, wie, przez jakie piekło musi przejść rodzina także po śmierci ukochanej osoby. Cały czas nie mogę się pozbierać. I długo nie będę mogła. Święta bez mojej siostry to kolejne dni pełne płaczu, bólu i wspomnień.
- Zawsze jeździliśmy na święta do babci i dziadka. Przez koronawirusa dziadka już nie ma. Do babci boimy się jechać, żeby jej nie zarazić. Nie wiem, czy ja, czy mój młodszy brat nie jest nosicielem. Rodzice też mają obawy. Pracują, spotykają się z różnymi ludźmi – podkreśla Mateusz. – U mamy i u taty w pracy ludzie chorowali na koronawirusa. Niektórzy nadal są na zwolnieniu, bo nie mogą dojść do siebie. Święta więc spędzamy sami. Tak samo sylwestra. Nie wyjdę nigdzie, choć koledzy – mimo obostrzeń - kombinują jakąś domówkę. Ja nie mam ochoty.

Zgonów coraz więcej, czy wystarczy miejsc dla zmarłych?

Dyrektor lubuskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia, Piotr Bromber podkreśla: Dziś bardzo ważne staje się słowo odpowiedzialność, nabiera innego znaczenia. Wszyscy musimy pamiętać o naszych dziadkach, rodzicach, sąsiadach. Na ile jest to możliwe, kontaktujmy się z nimi tylko telefonicznie. Wspierajmy ich rozmową, nawet kilka razy dziennie. A jeśli ich odwiedzamy, dostarczając np. zakupy, to pamiętajmy o zachowaniu dystansu, dezynfekcji rąk i maseczkach. Z danych statystyczne wynika, iż na tysiąc hospitalizowanych osób z powodu Covid-19 w lubuskich szpitalach 43 procent pacjentów to osoby powyżej 65 roku życia. Weźmy pod uwagę, że ta grupa wiekowa stanowi zaledwie 20 procent wszystkich ubezpieczonych Lubuszan.
Po mieście krążą plotki, że zgonów jest tak dużo, iż jest problem z przechowywaniem zwłok.
Nie ma miejsc w chłodniach.
Sylwia Malcher – Nowak ze Szpitala Uniwersyteckiego wyjaśnia, że lecznica dysponuje 24 stanowiskami do przechowywania zwłok w zakładzie patomorfologii oraz dodatkowo 9 stanowiskami w budynku Uniwersytetu Zielonogórskiego. Na tę chwilę miejsc wystarcza, choć liczba zgonów w szpitalu w porównaniu z poprzednimi latami się zwiększyła.
Szpital Uniwersytecki uruchomi 7 grudnia tzw. szpital tymczasowy. W związku z tym przygotowywane są kolejne pomieszczenia do przechowywania zwłok, które w razie potrzeby zostaną uruchomione.
Szpital tymczasowy na 170 łóżek powstaje w nowo budowanym obiekcie, który miał być przeznaczony na Centrum Zdrowia Matki i Dziecka.

Jedni odchodzą z tego świata, inni się na nim pojawiają.

- Słońcem dla nas w tych trudnych czasach były narodziny kolejnej wnuczki. Baliśmy się bardzo, żeby wszystko poszło bezproblemowo. Udało się – mówi pani Urszula. – Nasza Julcia i jej mama Mariola czują się bardzo dobrze. Niestety, choć już mijają kolejne tygodnie, nadal ich nie widzieliśmy. Tylko przez okno.
- Najgorsze było to, że nie mogło być ze mną męża. Bałam się także strasznie, żeby się na porodówce nie zarazić koronawirusem – podkreśla Mariola Bujko z Zielonej Góry. – Najpierw nasze życie przewróciła do góry nogami pandemia, teraz dziecko. Ale ono jest naszym skarbem, największą motywacją i radością. Taki przewrót życia jest w tych strasznych czasach czymś cudownym. Tylko się cieszyć.
W październiku w szpitalu w Sulechowie urodziły też dwie mamy zakażone koronawirusem.
Dr hab. n. med. Rafał Rzepka, prof. mówił, że przyjęcia pacjentek były ustalane z sanepidami. Przyjechały specjalnym transportem przeznaczonym do przewożenia osób z koronawirusem. Zostały przyjęte w pełnym zabezpieczeniu personelu. I odizolowane.
- Podczas porodu mieliśmy na sobie cztery warstwy odzieży ochronnej. Trzy, a nawet cztery, pary rękawiczek. Ciężko było ruszyć ręką, a tym bardziej operować – opowiada pan doktor. –- Staraliśmy się operować szybko, bo bardzo istotny jest czas ekspozycji na koronawirusa, czyli czas przebywania w oparach pacjenta, który ma koronawirusa. Im jest on krótszy, tym mniejsze ryzyko zakażenia personelu.
Niemal w tym samym czasie, kiedy pierwsze pacjentki z koronawirusem w Lubuskiem rodziły dzieci w Sulechowie, na świat przyszły dwie pociechy w szpitalu w Gorzowie Wielkopolskim. Mamy nie wiedziały, że są nosicielkami koronawirusa. Okazało się to, po zrobieniu im testów w lecznicy.
Dzieci przyszły na świat w asyście personelu zabezpieczonego w środki ochrony indywidualnej w postaci masek, gogli, przyłbic, rękawic i fartuchów barierowych.
Opracowane przez lecznicę na wypadek takich sytuacji procedury zadziałały. Po porodzie obie kobiety zostały umieszczone w osobnych salach i odizolowane od pozostałych części oddziału, a pomieszczenia dokładnie zdezynfekowane.

Niektórzy ściemniają i żyją jak dawniej

- Najbardziej denerwuję się, jak widzę młodych ludzi, którzy za nic mają pandemię i nie zachowują dystansu, nie noszą maseczek. Siłownie mają być pozamykane, a cześć z nich dalej prowadzi działalność. Widzę przez okno, ile ludzie tam ćwiczy codziennie – mówi pani Jola. – Ci ludzie czują się jak „bohaterowie”, dopóki sami albo ktoś z ich bliskich nie zachoruje. Rozumiem właścicieli tych miejsc, że chcą zarabiać, ale sytuacja jest wyjątkowa. Wszyscy powinni być solidarni. Oni kombinują, jak obejść przepisy. Udają, że organizują zawody albo że zawodnicy trenują. To nie fair wobec tych, którzy pozamykali biznesy. Podobnie jak w przypadku hoteli i pensjonatów. Przyjmują rzekome delegacje służbowe. Albo nagle stają się dla obcych ludzi ciocią czy wujkiem. By tylko obejść prawo!
- Ludzie kombinują jak mogą, bo nie widzą logiki w tych zarządzeniach. Wszystko ma być pozamykane, restauracje, szkoły, siłownie, sauny, baseny, a kościoły to już nie. A przecież tam ludzie choć w maseczkach, ale nie zachowują odległości, śpiewają, odpowiadają ciągle – zauważa Mateusz. – W telewizji pokazali uroczystości u ojca Rydzyka w Toruniu. Duchowni i goście stali obok siebie, bez maseczek. Kiedy zrobiło się o tym głośno, sanepid orzekł, że wszystko odbyło się zgodnie z zachowaniem reżimu sanitarnego. To kpina! Jak potem ludzie mają wierzyć i przestrzegać wszystkich zasad?! No to ściemniają i żyją jak dawniej.

Punkty testowania i szpital tymczasowy

Wiele emocji wzbudzały wśród Lubuszan punkty testowania. Długie kolejki, długie oczekiwania na wyniki niektórych, zwłaszcza młodych, zniechęcały do robienia badań.
W październiku 2020 dyrektor lubuskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia Piotr Bromber tłumaczył: - Mamy w tej chwili takich punktów 14. Naszą intencją jest, żeby taki punkt był w każdym powiecie. Uruchomiliśmy działania, zmierzające do otwarcia punktu wymazowego w Sulęcinie, bo go tam nie ma. Poza tym uruchamiamy drugi punkt w Sulechowie, drugi w Zielonej Górze – prowadzony przez poliklinikę, na parkingu CRS, oraz punkt w Nowej Soli, bo też tam go nie mamy. Dla mnie to dziś bardzo ważna sprawa.
Pamiętajmy też, że od poniedziałku działa siedem zespołów wymazowych. Są wykorzystywane, gdy pacjent, mający zlecenie wykonania tego testu, nie może go wykonać w jednym z 14 punktów.
Piotr Bromber dodał wówczas, że NFZ do tej pory na walkę z Covid-19 wydał ponad 47 mln zł.
Jesień to tzw. druga fala koronawirusa. Mówi się też o trzeciej – w marcu.
Marszałek Elżbieta Anna Polak zaproponowała utworzenie szpitala tymczasowego dla chorych na Covid-19 w budowanym Centrum Zdrowia Matki i Dziecka. Pomysł poparł wojewoda lubuski, a ostateczną decyzję w tej sprawie wydał Minister Zdrowia.
Trzeba było więc szybciej dokończyć budowę. Dzięki współpracy z firmą Mostostal – wykonawcą obiektu i firmą Darol, która została wyznaczona do wyposażenia lecznicy, udało się zakończyć prace o kwartał szybciej niż planowano.
Wojewoda lubuski wystąpił o pieniądze, które zapewniłyby przygotowanie tego szpitala do możliwości przyjmowania pacjentów (6 milionów złotych). Rząd zapewnił też 23 mln zł na wyposażenie placówki. Samorządy Zielonej Góry, Otynia, Nowej Soli dorzuciły swoje pieniądze… Sprzęt komputerowy przekazywały firmy. Wszyscy starali się, by 7 grudnia br. szpital tymczasowy mógł ruszyć…
- Gdy podjęliśmy decyzję o budowie Centrum Zdrowia Matki i Dziecka nikt z nas nie pomyślał, że historia tak zmieni naszą rzeczywistość i postawi nas tutaj w tym miejscu w innym szpitalu niż chcieliśmy. Jest to szpital tymczasowy – zakaźny, w którym personel będzie mógł walczyć o życie mieszkańców naszego regionu. I to jest najważniejsze. To są chyba najlepiej wydane pieniądze – najlepsza inwestycja za 150 mln zł, głównie fundusze europejskie – ponad 90 mln, a także środki z samorządowego budżetu i budżetu państwa. Samorząd przeznaczył także 11,5 mln zł na sprzęt ratujący życie oraz na środki ochrony osobistej – podkreślała marszałek Elżbieta Anna Polak.
W szpitalu w gotowości będzie 170 łóżek, w tym 25 respiratorowych. Dzięki temu do końca grudnia ma być przywrócone 180 łóżek w szpitalach: Sulechowie, Kostrzynie, Skwierzynie. Tam będzie można z powrotem wykonywać planowane zabiegi…

Niech to będzie czas, który się nigdy nie powtórzy

Apele Bartosza Kudlińskiego, kierownika Centralnego Bloku Operacyjnego, specjalisty anestezjologa w Szpitalu Uniwersyteckim w Zielonej Górze, który odpowiada za szpital tymczasowy, spotkały się z pozytywnym odzewem. Bo placówka to nie tylko mury i sprzęt, ale przede wszystkim ludzie.
- Potrzebujemy pielęgniarek, ratowników, bardzo potrzebni są fizjoterapeuci, rehabilitanci (zwłaszcza dla osób po przejściu niewydolności oddechowej). Generalnie szukamy też ludzi z innych branż, którzy mogliby nam pomóc – podkreślał.
Zgłosiło się m.in. 80 studentów medycyny na Uniwersytecie Zielonogórskim. Cześć z nich jako wolontariusze pracuje w szpitalu od początku pandemii. Swoją gotowość zaoferował też m.in. radny miejski Grzegorz Hryniewicz, szef stowarzyszenia „Warto jest pomagać”.
- Pomoc ma różny wymiar. Jeśli teraz jest taka potrzeba, to dlaczego miałbym się nie zgłosić? – mówił.
.Szpital tymczasowy w Zielonej Górze jest jednym z najnowocześniejszych szpitali tymczasowych, który powstał w Polsce
- To budujące, że tylu ludzie, tyle firm chce pomagać, kiedy ta pomoc jest najbardziej potrzebna. Cieszę się, że w takiej sytuacji nasze władze wojewódzkie stanęły ponad podziałami politycznymi i bardzo dobrze współpracowały, by szpital tymczasowy mógł ruszyć – podkreśla pani Jola. – Zawsze to pozytywna wiadomość w tym beznadziejnym czasie. Lubuszanie mogą czuć się bezpieczniej. Musimy jakoś wytrzymać, bo ja mocno liczę, że latem będzie już w miarę normalnie. Bardzo wierzę w szczepionkę.
27 grudnia 2020 roku to kolejna historyczna data. W Polsce rozpoczęły się szczepienia przeciwko koronawirusowi. Jako pierwsi w kraju zaszczepili się pielęgniarka oddziałowa i lekarz ze szpitala Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji w Warszawie. Pierwsza partia szczepionek, którą zamówiła Unia Europejska, dotarła do Polski w liczbie 10 tysięcy sztuk (trzeba przyjąć jej dwie dawki). W pierwszej kolejności dostanie ją personel medyczny.
Szczepionka dotarła do 72 tzw. szpitali węzłowych, w tym do lecznic w Gorzowie Wielkopolskim i Zielonej Górze.
Do końca stycznia 2021 roku do Polski powinno trafić 1,5 mln dawek szczepionki. Narodowy Program Szczepień zakłada, że w pierwszej kolejności zaszczepieni będą m.in. pracownicy sektora ochrony zdrowia (np. lekarze, pielęgniarki i farmaceuci), pracownicy DPS-ów i MOPS-ów, personel pomocniczy i administracyjny w placówkach medycznych, w tym w stacjach sanitarno-epidemiologicznych. W dalszej kolejności mają być szczepieni na Covid-19: seniorzy, służby mundurowe, nauczyciele.
- Zaszczepię się w pierwszym możliwym terminie, niczego tak bardzo nie chcę jak powrotu do normalności – mówi pani Jola.
Pani Urszula dodaje, że modli się każdego dnia, by już koronawirus nie zabrał nikogo. By ten rok 2020 odszedł jak najszybciej, a nowy sprawi, że będzie już coraz lepiej. I żeby te nowo odkrywane mutacje wirusa już tak nie namieszały w naszym życiu. I żeby szczepionka na nie także działała… Bo inaczej… Pani Ula woli o tym nawet nie myśleć…
Mateusz wierzy, że maturę będzie już zdawał w innej rzeczywistości. I wyjedzie bez stresu na długie wakacje z przyjaciółmi. A potem już nie zdalnie, ale stacjonarnie rozpocznie studia.
- Liczę, że rok 2021 będzie już normalny. To tak niewiele, a jakże wiele – mówi. – Zbieram zdjęcia w maseczkach. Na pamiątkę. By po latach wspominać ten czas jako wyjątkowy. Czas, który się nigdy nie powtórzy.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Te produkty powodują cukrzycę u Polaków

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na zielonagora.naszemiasto.pl Nasze Miasto