Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

"Świebodzin był bardzo rozśpiewany". Rozmowa ze Stanisławem Dajczakiem

Anna Moyseowicz
Anna Moyseowicz
Zdjęcie zrobione podczas balu maturalnego w 1963 roku w Technikum Leśnym w Rogozińcu.
Zdjęcie zrobione podczas balu maturalnego w 1963 roku w Technikum Leśnym w Rogozińcu. Stanisław Dajczak - archiwum prywatne
O Świebodzinie i okolicach czasów powojennych, o zamiłowaniu do muzyki i o muzycznym życiu w czasach PRL-u rozmawiam ze Stanisławem Dajczakiem.

Zajmował się Pan muzyką od lat, towarzyszy ona Panu na każdym etapie życia, także na naszych lubuskich ziemiach. Ale nie pochodzi Pan stąd, prawda?

W 1945 roku z Olejowa, w województwie tarnopolskim, przyjechaliśmy pierwszym transportem do wsi w Lubelskiem, do Zubowic, koło Zamościa. Tam otrzymaliśmy dom nie lepszy niż w Olejowie, drewniany, kryty strzechą, bardzo prymitywny. Po kilku latach ojciec zostawił nas samych u ciotki i pojechał szukać miejsca do życia na zachodzie. Wiedzieliśmy, że tam jest inaczej, poza tym mieliśmy tam "swoich", bo w Zbąszynku osiedliło się kilka rodzin z tarnopolskiego. Krótko po wojnie tutejsza ludność składała się co najmniej w 50 - 60 procentach z kresowiaków, szczególnie z byłego województwa tarnopolskiego. Wsie wokół Świebodzina niemal w całości był osiedlone przez ludzi z Kresów Wschodnich - choćby Kręcko, Brudzewo, Brudzewko, Koźminek, Kosieczyn, Zbąszynek. Ojciec znalazł dla nas miejsce w Babimoście, tam dostaliśmy poniemieckie gospodarstwo w ramach rekompensaty za utratę majątku na wschodzie. Szybko się dorobił dwóch koni, kilku krów, gospodarstwo kwitło, ale radość nie trwała długo. Za ojca zabrała się władza, bo był za bogaty. Zabrali mu kilka hektarów ziemi, dali daleko, on nie przyjął, to się potórzyło i w sumie pozostały nam trzy hektary.

Czy pamięta Pan różnice pomiędzy tym, co na wschodzie, a tym, co było tutaj? Jak się żyło?

Ludzie ze wschodu po przyjeździe tutaj mieli po raz pierwszy styczność z taką techniką, powiedziałbym, że nawet o 20 lat do przodu. W Olejowie żyliśmy w domu krytym strzechą, bez wody, bez prądu, bez gazu, bez niczego. Zostaliśmy przetransportowani w Lubelskie, a tam to samo - chata kryta strzechą, a kuchnia to była glina, którą mama co sobotę odświeżała, jeden piec na cały dom, w którym się piekło, gotowało, trzymało na nim cukier. Lampa naftowa, świece, żadnej pompy ani studni. A jak przyjechaliśmy na zachód - naciśnięcie guzika - jest światło! Pokręcenie pokrętłem i odpalenie zapałki - jest gaz! Bardzo nas to wszystko zaskoczyło. Wielu ludzi nie mogło się do tego przyzwyczaić. Byłem małym dzieckiem, a wciąż dobrze pamiętam ten kulturowy szok. Może właśnie dlatego Kresowiacy nie narzekali na biedę, radziliśmy sobie sami, byliśmy samowystarczalni. Na tym tle "gotowała się" muzyka, ludzie spotykali się wieczorami, śpiewali, jedli, popijali, weselili się, cieszyli z życia. A w samym Świebodzinie to była taka mieszanina kulturowa. To miasto bardzo muzyczne, było tam wiele zespołów, w szczególności weselnych, składających się z osadników. Świebodzin był bardzo rozśpiewany. Grano po zakładach pracy, w różnych miejscach. Poprzez muzykę ludzie zapominali o bolączkach, trudnych sprawach, o polityce, chociaż ta raczej wielu nie interesowała. Co najwyżej słuchano Wolnej Europy albo młodzi Luxembourga.

Wspomniał Pan o zespole muzycznym w Technikum Mechanicznym?

Tak, 1958 roku z kolegami z Technikum Mechanicznego w Świebodzinie założyliśmy zespół muzyczny „Syrena”, którego kierownikiem był nasz profesor Wincent Graffunder. Oprócz mnie w zespole grali Zbigniew Hozner (na trąbce), Marek Tucholski (saksofon, klarnet), Waldemar Miszczyński (akordeon), Jerzy Hirch (akordeon), Zygfryd Bejenko i ja graliśmy na gitarze. Trzy lata później zmieniliśmy nazwę na "Big Beat Combo" i graliśmy do 1963 roku. Liderem był Marek Tucholski, który "obsługiwał" saksofon, klarnet i fortepian. Na instrumentach klawiszowych grał Henryki Klim, Józef Lenkajtis na perkusji, a ja na gitarze, banjo i kontrabasie. Pan Graffunder grał na pile. Brał nas na koncerty, nawet te poważniejsze, przedstawiał na scenie zespół, siadał przed nami na krzesełku, brał piłę i grał albo z naszym akompaniamentem, albo kazał nam siedzieć cicho. Później znowu wchodziliśmy my, a po kilku utworach znów on, kłaniał się, wyciągał piłę i grał następny utwór. Granie na pile smyczkiem to była wtedy sensacja! Ile to budziło śmiechu! Tym sposobem bardzo uatrakcyjniał imprezy. Woził nas po różnych zakładach pracy, po świetlicach... Nie próżnowaliśmy, przez zały czas byliśmy aktywni, coś się działo.

A gdzie występowaliście?

Głównie na imprezach z okazji świąt państwowych, bo wtedy podchodzono do tego inaczej, niż obecnie. Nam jako uczniom nie wolno było grać na dansingach, ani na imprezach nocnych. Taki reżim tam był! Gdy opowiadam to dzieciom, to nie wierzą. Taka była dyscyplina. Za papierosa się od razu leciało z internatu, a za alkohol nawet ze szkoły, wszyscy się pilnowali. Graliśmy trochę w sąsiednich miejscowościach, na przykład na studniówce w Rogozińcu, w innych szkołach, kilka razy dla kadry szpitala w Ciborzu, tam, gdzie zabrał nas instruktor.

A skąd mieliście sprzęt?

W Polsce nie było sprzętu, ani nagłaśniającego - jak wzmacniaczy czy kolumn, ani instrumentów, w tym gitar elektrycznych czy organów. Taki sprzęt zaczął przyjeżdżać z Niemiec i Czechosłowacji dopiero w latach 1963 - 1964. Ale to było później. My nie mieliśmy odpowiedniego sprzętu, a jedną gitarą nie szło zrobić prawdziwego big beatu, trochę to markowaliśmy. Trudno tu mówić dosłownie o zespole big beatowym, ale bardzo chcieliśmy grać. Jedyna fabryka instrumentów lutniczych była wtedy w Lubiniu. Gitary były bardzo słabej jakości, wypaczały się, trzeba było je przerabiać, a przeciętnych ludzi nie było stać na gitary zagraniczne. Były tak zwane deski, czyli gitary w kształcie desek, bardzo to było cwane. Ja też sobie taką gitarę zrobiłem.

Zrobił Pan gitarę? Jak?

Gryf zamówiłem u lutnika, deskę u stolarza, połączyłem to, ale był problem, bo nie było strun do gitary basowej. Moje pierwsze struny w życiu do gitary basowej to były pozlepiane struny ze starego fortepianu. Taki cyrk był! Dopasowywało się struny, one były inaczej ułożone niż zwykłe, trzeba było je też inaczej nastroić. Na tej gitarze grałem przez rok. Zrobiłem tym sensację, bo miała ona specyficzny dźwięk, bardzo metaliczny. Ludzie sobie radzili, robili nawet gitary elektryczne, bo przystawki elektyczne już w Polsce produkowano i można było kupić. Gitary Jolany zwożono z Czechosłowacji, a wzmacniacze z Niemiec. W latach 60. firmy prywatne zaczęły robić pierwsze wzmacniacze i z takimi grały wszystkie zespoły. Dopiero później pojawił się sprzęt estradowy. Gdy my tworzyliśmy zespół, pierwszy wzmacniacz zrobił dla nas student politechniki, a co więcej ten wzmacniacz przez dłuższy czas zdawał egzamin. 80 procent zespołów miało wówczas sprzęt produkcji chałupniczej.

Zobacz też: Kresy. Gazeta Lubuska. Zwiastun

Czego słuchaliście i co graliście?

Bardzo modna była muzyka country. Leciało głównie to, a później także początki big beatu. W Radio Luxembourg leciał na przykład Chuck Berry czy początki Elvisa Presleya, Cliff Richard czy zespół The Shadows, później Paul Anka. Kopiowaliśmy to, co słyszeliśmy. Nie było możliwości nagrań, słuchało się radia, kilka dni czekało na listę przebojów i zapamiętywało melodię. To były miłe, niesamowite czasy. Co roku zespoły, w tym my, musiały przejść przez weryfikację. Musieliśmy stanąć przed komisją, zagrać parę utworów. Nie daj Bóg, jakby tam się znalazł utwór angielski! Czasami jeden tolerowali, ale jakby wszystkie no to... zespół niepatriotyczny. Brało się przykładowo piosenkę żołnierską albo w ogóle polską muzykę z Filipinek, wtedy komisja punktowała dobrze, dostawało się weryfikację, czyli możliwość występowania.

Ale rozumiem, że na występach grało się co innego?

Tam to się grało, co się chciało. Na przykład tak grali w Sopocie...

Czyli?

Pamiętam nasze wyjazdy autostopem do Sopotu. Chcieliśmy zobaczyć na własne oczy jak to wygląda, na przykład słynny klub Non Stop, gdzie mogliśmy oglądać Niebiesko Czarnych, Cześka Wydrzyckiego, Helenę Majdaniec, Krzysztofa Klenczona i innych. Autostop to była wtedy nowość i alternatywa w podróżowaniu dla młodzieży. Korzystało z tego wiele osób. Kierowcy chętnie się zatrzymywali, dawali jedzenie. Każdorazowo bez żadnych przeszkód docieraliśmy na miejsce. Raz nawet byliśmy na festiwalu - teraz to festiwal w Sopocie, wtedy odbywał się na hali Stoczni Gdańskiej. W Sopocie spotkaliśmy też Niemena, ale on wtedy się nie nazywał żaden Niemen, a Wydrzycki. Nie śpiewał też big beatu, a głównie utwory latynoskie, bardzo lubił tę muzykę, trudno było go od tego odwieść, zresztą to są piękne piosenki.

Poszedł pan w stronę muzyki. Czy to rodzina Pana tak ukierunkowała?

Nie, to kwestia wrodzona. Nie potrafiłem się muzyce nigdy oprzeć. Gdy tylko słyszałem, że ktoś gra na czymkolwiek, to od razu biegłem i słuchałem, jakoś mnie to wciągało. W większości jestem samoukiem, trudno tu mówić o wykształceniu muzycznym. Prowadzeniem zespołów zajmowałem się do 1967 roku, a później podjąłem pracę w charakterze nauczyciela muzyki. W międzyczasie pracowałem w domu kultury jako instruktor muzyki, w ognisku muzycznym jako nauczyciel muzyki, prowadziłem zespoły w zakładach pracy. Tak było do czasu aż zostałem dyrektorem Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Babimoście, wtedy już nie grałem po imprezach. Ale przez ponad 20 lat prowadziłem w tym ośrodku zespół "Urwisy", składający się z młodzieży ośrodka i to, czego nauczyłem się wcześniej, to im przekazywałem. Zdobyłem dzięki muzyce wśród nich duży autorytet. Praca z taką młodzieżą jest bardzo trudna, nie wszystkich od razu akceptują. Dzięki temu, że potrafiłem zagrać na instrumencie, coś zaśpiewać, młodzież zaczęła do mnie lgnąć. Muzyka była dużą pomocą i wtedy, i w ogóle towarzyszyła i wciąż towarzyszy mi w życiu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na swiebodzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto