Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

To niesamowite. Spod białej farby wydobyli perłę baroku

Redakcja
Marcin Kazarzewski: Prace przebiegały zupełnie inaczej niż zamawiający sobie wyobrażali. Niewiele osób spodziewało się odkryć, które my - nieco intuicyjnie wyczuwaliśmy.
Marcin Kazarzewski: Prace przebiegały zupełnie inaczej niż zamawiający sobie wyobrażali. Niewiele osób spodziewało się odkryć, które my - nieco intuicyjnie wyczuwaliśmy. Dariusz Chajewski
Zanim pojawiła się w Gościkowie Paradyżu ekipa Marcin Kozarzewski wnętrze świątyni pocysterskiego opactwa była biała. Mieli tylko zdjąć stare warstwy farby i pomalować kościół. Tyle teorii. W praktyce odnaleźli skarb

Kilka dni temu w opactwie pocysterskim w Gościkowie-Paradyżu Marcin Kozarzewski odebrał prestiżowy medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”. Od 2007 roku ten jeden z najwybitniejszych polskich konserwatorów pracuje w Lubuskiem, m.in. właśnie w pocysterskim kościele w Gościkowie-Paradyżu, w kościele w Kosieczynie, w dawnym opactwie w Żaganiu i przy kaplicy Bożego Grobu na żagańskiej Górce, a także w kościołach w Kożuchowie, Chotkowie, Klępsku...

Kościół paradyskiego opactwa... Czyli to tylko miejsce pracy?

Nie, zdecydowanie nie. Zżyliśmy się bardzo z tym miejscem. Zapewne przez to, że po drodze tak wiele się wydarzyło. To wcale nie było tylko zdzieranie warstw starej farby i zwykłe malowanie, jak było w dokumentacji przetargowej.

Prace przebiegały zupełnie inaczej niż zamawiający sobie wyobrażali. Niewiele osób spodziewało się odkryć, które my - nieco intuicyjnie wyczuwaliśmy.

Gdy weszliśmy tutaj, wszystkie stare tynki o miały być już dawno skute do imentu, ołtarz był biały, ściany białe, żebra sklepienia ceglane…

Powiedział pan „wyczuwaliśmy nieco intuicyjnie”…

To miejsce o tyle było dla mnie fascynujące. Ma gotycki, średniowieczny korzeń i tak naprawdę struktura jest właśnie z tej epoki. Ma jednak barokową szatę, która właściwie jest nieskażona jakimiś późniejszymi naleciałościami. I to jest bardzo ciekawe, że tutaj mamy dwie istniejące równolegle rzeczy, starą strukturę i barokową szatę, a między nimi takie drobniejsze elementy, które udało się wydobyć z niebytu. Zamysł był taki, żeby nie stracić tego, co pozostawili po sobie artyści i inwestorzy w XVIII wieku.

A te białe ściany i ołtarz?

Cóż, tego rodzaju decyzje podejmowano w latach 60. minionego wieku. Nawet jeśli intencje były jak najbardziej czyste, były podejmowane bez głębszego rozeznania. Stąd i trudno się dziwić, że ledwie weszliśmy z robotą, spod tej bieli zaczęły wychodzić perełki.

Ta opowieść o konserwatorach z lat 60. przypomniała mi 80-latkę z Hiszpanii, która postanowiła „odnowić” zabytkowy fresk, a wyszedł bohomaz…

To oczywiście skrajny przypadek. Jednak można powiedzieć, że są pewne mody, także w konserwatorstwie. Dojrzewa ono, podobnie, jak my dojrzewamy jako społeczeństwo. Generalnie najważniejszy problem dotyczy kultury, sposobu postrzegania, poczucia ciągłości.

Na Ziemi Lubuskiej jest on szczególnie żywy. Te wszystkie migracje ludzi, przesunięcia granic, raz tutaj jest Polska, później Niemcy, później znów Polska…

To sprawia, że niemal wszyscy mieszkańcy skądś tutaj przyszli… A ta więź między człowiekiem i otoczeniem musi się narodzić i uformować. Tak, jak człowiek wysysa pewne cechy z mlekiem matki, wdycha z powietrzem. Nie na darmo mówi się, że frak dobrze leży dopiero w trzecim pokoleniu.

Jak się w nim prezentujemy?

Tak, zaczyna wreszcie nieźle leżeć. Obserwujemy postęp w sposobie, w stylu traktowania zabytków dziedzictwa kultury. Gdy porównamy dzisiejsze standardy z tym, co obowiązywało jeszcze w latach 90. dostrzeżemy jakościową zmianę. W odniesieniu do tzw. Ziem Zachodnich wykazujemy się większą tolerancją, lepszym zrozumieniem dziedzictwa poniemieckiego. A często brak rozeznania to wynik ignorancji. Oto przez wieki w Paradyżu była pisana zasada, że opat musiał być Polakiem. Generalnie, w tym regionie właśnie brak ciągłości więzi kulturowych, niedostatek świadomości korzeni jest problemem. Sam urodziłem się i wychowałem w Nysie.

Czy już rozumiemy?

Mam takie dodatkowe lustro, gdyż pracuję też we Lwowie i patrzę na to miasto oczyma człowieka, który trochę czasu spędził na tych naszych ziemiach zachodnich. Stąd łatwiej zrozumieć mi niejednoznaczny stosunek Ukraińców do naszego polskiego dziedzictwa. To ma wiele wspólnego z traktowaniem przez nas tzw. mienia poniemieckiego. Powinniśmy świecić przykładem, abyśmy mogli później wymagać, oczekiwać od innych.

Staramy się...

No tak. Ale proszę zobaczyć… Właśnie we Wrocławiu mamy wielką wystawę Michaela Willmanna. Odkrywamy na nowo tego wielkiego XVII-wiecznego malarza, a to przecież nie jest artysta, o którym nikt, nic nie wiedział. Całkiem niedawno, już chyba w wolnej Polsce, ofiarą zaniedbania padły po części jego malowidła w Moczydlnicy. Jego dzieła z kościoła cystersów w Lubiążu, zostały rozparcelowane po warszawskich kościołach i uważam, że to wstyd i hańba.

Potraktowano je jak zdobycz wojenną. Peerelowska administracja prawem kaduka podarowała obrazy episkopatowi, a ten potraktował to jako trofea wojenne i podarował umęczonej Warszawie w wianie.

Ale teraz jest czas, aby dokonać pewnej rewizji. Powinny wrócić tam, gdzie ich miejsce. Dziedzictwo jest wspólne, ponadnarodowe, tak, jak Europa jest wspólna. Oczekujemy zrozumienia? To , okażmy je innym.

Często konserwatorzy mają dylemat, czy najcenniejsze są rzeczy najstarsze, czy najlepiej zachowane?

To rzeczywiście częsta wątpliwość. Jednak nie może być regułą odsłanianie tego, co najstarsze. Takie myślenie prowadzi na manowce. Należy uszanować bieg historii. Ktoś, kiedyś podjął decyzję o zmianie wystroju tego miejsca. Każda ingerencja w ten ład wymaga refleksji. Wspominaliśmy lata 60. To była zła zmiana. Czy ten wystój XVIII- wieczny powstał kosztem czegoś, co było cenniejsze? Nie wiem. Ale nie ma powrotu. ! Oczywiście w tym wnętrzu znajdziemy próby kompromisu, polegające na wyeksponowaniu tych rozmaitych „świadków historii”, w postaci reliktów malowideł gotyckich i manierystycznych. Staraliśmy się jednak, aby były one wyłączone z tego ogólnego spojrzenia na paradyski kościół. Pewne zasady muszą być zachowane, To musi być ładne, wręcz piękne i obowiązuje tu pewien algorytm, jak w matematyce. Wykorzystano tutaj określone wzory i one się tutaj sprawdzają.

We wnętrzu znaleźliście sporo niespodzianek. A to jakaś benedyktyńska reguła, a to nieznany fresk…

Sporo niespodzianek, ale nie czuję się ani w prawie, ani w kompetencji, aby odpowiadać na pytania o ich sens i znaczenie. To pole do popisu dla specjalistów, historyków sztuki, na których wiedzy bazujemy. Mimo tych zastrzeżeń to wciąga. Każda taka przestrzeń nie jest tylko zabytkiem, a naszą pracę nie wykonujemy tylko dla zabytku. Dla mnie najważniejszy jest człowiek w tym wnętrzu. Jeśli coś robimy to przecież dla kogoś. Niezależnie, czy będzie tu obecny wierny, klęczący przed Najświętszym Sakramentem, czy „tylko” słuchacz koncertu. Taka recepcja jest najważniejsza, bo i zabytek służy przede wszystkim człowiekowi.

Jednak tutaj zdecydowanie dominuje świętość, owe sacrum

Barok, podobnie jak np. neogotyk, ogarnia wszelkie elementy przestrzeni we wnętrzu, w całej budowli. Jak już zabrano się za projektowanie, to przemyślano każdy, nawet najdrobniejszy element. To są takie dzieła wszystkich sztuk. Spójrzmy chociażby na organy i prospekt, na te aplikacje:, skrzypce, trąby. Bez trudu wyobrazimy sobie, że gra tutaj Telemann, Haydn, Bach… Wówczas te anioły zaczynają śpiewać, fruwać, trochę jak w kinie. Ludzie, którzy tutaj przychodzili mieli tego rodzaju poczucie innego świata, innej rzeczywistości, wymiaru, który tutaj obowiązuje.

Jak wejść do tego wymiaru?

Chyba nie jesteśmy już przygotowani do tego, aby odczytywać znaczenie różnych symboli, które w tamtej epoce były czytelne i klarowne. To wymaga jakiejś egzegezy, potrzebny jest ktoś, kto umie to nam pokazać, wytłumaczyć. Bo to też nie było tak, że prosty lud, który tutaj przychodził wiedział, że to akurat jest św. Ambroży, a to św. Grzegorz, a ta kobieta z wąsami i brodą to św. Wilgefortis.

Zawsze jest jakiś egzegeta, który stoi na ambonie, albo przy lektorium i tutaj ma na podorędziu znaki, bo to są znaki, które może wykorzystać w swoim przekazie.

I odwołać się, jak do ilustracji. Jest to trochę jak średniowieczna Biblia pauperum, ale w baroku zostało to doprowadzone do jakiegoś szaleństwa. To wnętrze jest bardzo głęboko przesycone duchowością, religią. Trzeba na nie spojrzeć innym okiem. To nie jest świadectwo pychy, ani manifestacja bogactwa. Przyjęta formuła i forma mają żywy korzeń i transcendentalny wymiar.

Ma pan poczucie misji?

Jakie poczucie misji? Przede wszystkim jestem fachowcem. Moja nieżyjąca już koleżanka mówiła, że zawsze chciała być „lekarzem obrazków” i była „lekarzem obrazków”. Jednak po 40 latach pracy, mogę powiedzieć że w zawodzie konserwatora zabytków nie brakuje wrażeń i tłumaczę młodym adeptom tej branży, że nie potrzebują sportów ekstremalnych., adrenaliny im tutaj nie zabraknie. I potrzebna jest kondycja. Spróbujcie wejść na sześćdziesięciometrową wieżę, spędzić na rusztowaniu kilka godzin…

Czyli ta przemiana wnętrza tego wspaniałego kościoła to dzieło dawnych mistrzów i lekarzy obrazków?

I ludzi, na których zaczynają nieźle leżeć fraki .

Remont kościelnej wieży w Gościkowie Paradyżu

od 12 lat
Wideo

Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na swiebodzin.naszemiasto.pl Nasze Miasto